Powszechność wiary w plastikowych, wykreowanych ludzi, fikcyjnych nagród i osiągnięć, za którymi stoi tzw. “ciężka praca”, to codzienność w dzisiejszym Internecie. Ci sami ludzie jednocześnie utwierdzają społeczeństwo nie tylko w wiarygodności ich samych, ale z ogromną chęcią promują sposoby myślenia, które do nikąd nie prowadzą.
Najbardziej znane “wystarczy chcieć” to pierwsze na podium idiotycznych stwierdzeń patocoachów, w których rolę wchodzą nie tylko sami pseudocoachowie, ale także znani ludzie ze środowiska biznesu czy influencerzy. Ci ludzie najczęściej promują fałszywą hipotezę sugerującą jakoby wystarczającym fundamentem do osiągnięcia sukcesu była zmiana mindsetu, na taki jaki rzekomo mają milionerzy czy inni bogaci finansowo przedstawiciele społeczeństwa.
Oczywiście jest to czysta bzdura. Na sukces składa się bardzo wiele czynników, ale największym z nich zawsze jest szczęście. To ono jest głównym źródłem osiągnię opisywanych przeze mnie ludzi, ale ci nigdy tego nie przyznają, bo całkowicie zaburzyłoby to ich fałszywy wizerunek self-made manów, którzy mogą radzić innym jak mają żyć.
Dlaczego natomiast fart jest fundamentem sukcesu? Przeciętny przedsiębiorca czy influcencer “wygrywa” w życiu nie dlatego, że jest wyjątkowo inteligentny, rozwinięty czy faktycznie latami ciężko pracował nad swoim życiem, a dlatego że miał szczęście w doborze ludzi wokół siebie czy obranym kierunku rozwoju. Nie oznacza to, że nie musiał zupełnie pracować czy się rozwijać, ale twierdzenie że wszystko zbudował sam, jest zwyczajnie błędne.
Pracownik korpo może codziennie po godzinach harować nad swoim biznesem czy blogiem, ale w większości przypadków nie przyniesie mu to ogromnych pieniędzy, a na pewno nie na takim poziomie co mówią mu ci, którym się udało. Gdyby jednak w młodości trafił do lepszego (bogatszego, z lepszymi kontaktami) środowiska albo inaczej wybrał to w czym chce się rozwijać, dzisiaj mógłby być kompletnie w innym miejscu. I ten aspekt jest kluczowy i kompletnie się go pomija w ocenie sukcesów innych.
Dość zrozumiałe jest, że liderzy społeczeństwa będą kreować się na innych niż faktycznie są i szczególnie pomjać ten aspekt przypadku. Nie tylko dla wizerunku, ale też wewnętrznego uzasadnienia, że ich “wygrane” w życiu nie są dziełem życiowej losowości, a ich ciężkiej pracy. Człowiek, który będzie uważał, że wszystko mu się udało tylko z powodu szczęścia, straci całkowicie motywację do samorozwoju i zadowolenie z pozycji, w której się znajduje.
Dlatego, o ile rozumiem powyższy przypadek, tak myślę, że warto wyróżnić tu podobny, ale w kluczowej sprawie różniący się typ ludzo. Jeszcze bardziej groteskowi są ci, którzy kreują się na ludzi sukcesu, a ze sukcesem nie mają nic wspólnego. I nie mam tu na myśli oceny ich wielkości, bo nie jestem nikim kto mógłby oceniać sukcesy innych, a tego że cała ich komunikacja z odbiorcami opiera się na ładnych słówkach, profesjonalnych zdjęciach i wielkim uśmiechu, ale niczym ponad to. W to wliczają się nie tylko patocoachowie, ale przede wszystkim środowisko pseudobiznesu, które zdominowało ostatnio platformy takie jak LinkedIn.
To są ludzie, za którymi stoją bardzo ładnie rozpisane posty, dużo lajeczków i najlepiej 1-2 fikcyjne nagrody, które często dostali wyłącznie dzięki kontaktom czy właśnie temu fikcyjnemu wizerunkowi.
Na tapet weźmy pana, na którego ostatnio trafiłem w Internecie. Nazywa się Jan Kapela i swego czasu wypuścił książkę “15-letni milioner”. Co prawda Pan Jan nie jest ani milionerem, ani już nie ma 15 lat, ale książkę napisał i można ją nawet kupić w Empiku. W wywiadzie z “Na Temat” przyznaje, że publikacja niby opisuje jego samego (bo to autobiografia), ale on w sumie milionerem tylko chciałby być, a nie jest. Co jeszcze zabawniejsze, dodaje w nim, że “to nieprawda, że żeby robić biznes, trzeba się na czymś znać, wystarczy zatrudnić ludzi którzy się znają”. I choć to zdanie perfekcyjnie podsumowuje moją myśl, którą chcę tu przekazać, to idźmy dalej. Na swoim profilu na Facebooku Pan Jan prezentuje się z drogimi samochodami, w ładnych garniturach i zdjęciach z konferencji. Jednocześnie jednak przyznaje, że na swoim biznesie sprzedawania książki o marzeniach bycia milionerem… zarabia kilkaset złotych.
I nie chodzi tu o kwoty ani poziom rozwoju, a o kontrast. Nikt w wieku 15, 16 czy 20 lat na ogół nie osiąga żadnego sukesu, ale przede wszystkim tu widać wciskanie kitu odbiorcom, wciskanie własnych marzeń, które zobaczyć można jedynie w zdjęciach na Instagramie, a nie w życiu.
Pan Jan, wśród sobie wielu podobnych, jest archetypem osoby, którą chciałem tu opisać. Ten plastikowy wizerunek nie ma żadnego związku z rzeczywistością, ale mimo to generuje bardzo dobre numerki na platformach społecznościowych. Dlaczego? Bo ludzie lubią historyjki.
Te historyjki są jednak tylko fałszem i nigdy nie należy się nimi kierować, wzorować ani (tym bardziej) porównywać do takich ludzi. Ludzie lubią błyskotki. Drogie samochody, zegarki czy (bardziej biznesowo) nic nie znaczące wyróżnienia, nagrody i ładne, wyniosłe słówka, z których nic nie wynika. Błyskotki tworzą piękną ramkę do fałszu i perfekcyjnie go pudrują, jednak one nie udowadniają ani sukcesu, ani spełnienia zawodowego człowieka, a tylko jego zdolność do tworzenia wizerunku.
Zamiast obserwować kuglarzy w internecie, warto uczyć się od osób wokół siebie, widząc jak się rozwijają od A do Z, ich wzloty, upadki i to jakie decyzję podjęli (oraz dlaczego) by być tam gdzie są. To jest prawdziwa wartość i to wartość, której nie da się poznać przez obserwowanie linkedinowych kuglarzy z wykreowanym wizerunkiem opartym na ładnych zdjęciach, a nie prawdziwym doświadczeniu.